Dwa razy pozwolono na urzędowe uprowadzenie jej dziecka, raz przez byłego partnera w poparciu holenderskich organizacji ds. opieki dzieci i młodzieży, drugi przez holenderski wymiar sprawiedliwości. Barbara Błaszak bezskutecznie od 2010 roku walczy o syna. W odzyskaniu dziecka nie pomagają jej sądy, nie pomagają też instytucje do tego powołane.
Koszmar Pani Barbary rozpoczął się w 2010 roku, krótko po jej odejściu od holenderskiego ojca dziecka. Stała się wtedy wraz z dzieckiem ponownie ofiarą jego agresji, wyjechała z synem do Polski.
Sąd w Amsterdamie w imieniu ówczesnej Królowej Holandii wydał decyzję, iż miejscem pobytu Jean Paula ma być każdorazowe miejsce zamieszkania jego matki. Decyzja ta mogła zostać potwierdzona przez sąd polski w Gliwicach już w listopadzie 2010 roku. Jean Paul miał wówczas 3 lata, a do ostatecznego posiedzenia sądu zostały jeszcze 3 dni i właśnie wtedy Jean Paul został brutalnie i wbrew swojej woli uprowadzony przez ojca i wynajętego przez niego byłego holenderskiego policjanta, znanego z dokonywanych przestępstw na dzieciach a jednak chronionego przez holenderskie organy ścigania a nawet tamtejsze Ministerstwo Sprawiedliwości, ukierunkowane na aktywną walkę z niżem demograficznym. Do porwania doszło w centrum śląskich Pyskowic, gdy dziadek odprowadzał wnuka do przedszkola.
– Jeszcze gdy nasz synuś był w moim brzuszku jego ojciec rzucał w nas metalowym krzesłem i wygrażał, że nas zabije, jeśli spróbowalibyśmy odejść. Zaraz po narodzinach zagroził, że jeśli odejdę, to pozbawi mnie synka, a następnie wynajmie za 50 euro Marokańczyków, którzy mnie zabiją – mówi Pani Barbara Błaszak.
Ojciec dziecka równie agresywnie zachował się podczas porwania swojego syna, pobił dziadka Jean Paula, oberwało się również dwóm postronnym osobom, świadkom zdarzenia, którzy widząc, iż straszy Pan jest ciągnięty przez samochód odjeżdżający z piskiem opon, krzycząc przy tym: „Ratujcie mi wnuka”, próbowali zaradzić sytuacji. Była obdukcja, były mocne dowody, lecz w roku 2013 dochodzenie zostało umorzone przez holenderski wymiar sprawiedliwości. Strona polska nawet nie odwołała się od tej decyzji, nikt nie zadbał o to by przestępca został ukarany. Pani Błaszak była zbywana, gdy dzwoniła do Pani Prokurator prowadzącej wówczas sprawę.
Po porwaniu Pani Barbara pojechała do Holandii, by zgłosić w tamtejszej policji uprowadzenie jej syna oraz prosić ich o pomoc w jego odnalezieniu. Wtedy po raz pierwszy ją aresztowano. Jej były partner wraz z byłym holenderskim policjantem, złożył fałszywe zawiadomienie o pozbawieniu matki praw rodzicielskich do ich syna oraz uprowadzeniu przez nią Jean Paula, choć sądownie było jej przyznane prawo do opieki nad dzieckiem. Aż 5 dni potrzebowała holenderska policja, aby to zweryfikować. Matkę wypuczono z aresztu, informując, iż doszło do nieporozumienia.
Po pół roku od porwania Pani Barbara w końcu zobaczyła swoje dziecko, przerażone na jej widok, gdyż po porwaniu ojciec powiedział mu, że „mama nie żyje”. Zdawać się mogło, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Najpierw przez ponad cztery lata nadzorowane spotkania w języku holenderskim w siedzibie biura ds. opieki dzieci i młodzieży, póżniej – w połowie roku 2014 – Jean Paul mógł spędzać weekendy w domu mamy, lecz wszystko to było obłożone ogromnymi obostrzeniami. Nie mogli rozmawiać w języku polskim, o Polsce i polskiej rodzinie, nie mogli mówić o uczuciach, matka nie mogła przy dziecku płakać, pilnowała ich zawsze osoba z biura, nie pozwolono nawet na wykonanie badań krwi dziecka oraz włączenie opieki psychologa bądź terapeuty. Holandia uznawała te zakazy za „dobro dziecka”.
– Szkoła a nawet kurator biura zauważyły, ze dziecko staje się apatyczne i depresyjne, bez sił, mimo to moje wnioski o badanie lekarskie krwi dziecka oraz o terapie psychologiczną dla dziecka były wciąż przez mojego byłego partnera i biuro odrzucane, a gdy chciałam zastępcze pozwolenie uzyskać z sądu, biuro groziło mi utratą obecnych widzeń z synkiem. Znowu trwałam, patrząc jak mój syn staje się małym zastraszonym, bezsilnym, pozbawionym radości, beztroski, zdrowia, spokoju Holendrem. Ojciec dziecka zakazał nawet wizyt u fryzjera, gdyż uważał, że gdy nasz syn ma krótkie włosy, jego głowa staje się polską ziemniaczaną głową – mówi ze łzami w oczach Pani Barbara.
Widząc pogarszający się stan zdrowia dziecka postanowiła podczas wyjazdu świątecznego do Polski w 2015 zacząć leczyć dziecko. – Pod koniec grudnia 2015 roku poinformowałam ojca dziecka, że na czas leczenia pozostaniemy w Polsce i że może przyjechać odwiedzić nas, zarezerwowałam kilka razy bilety lotnicze, syn nasz stawiał póki co opór, co do powrotu do Holandii i prosił, by dać mu czas, by znowu miał zobaczyć się z tatą. Poprosiłam o nadesłani mi kartoteki medycznej dziecka, by móc ją przekazać tutejszej przychodni. Ojciec dziecka pisemnie oznajmił, że nadal nie wyraża zgody na jakiekolwiek leczenie dziecka, szczepienie czy rozmowy z psychologami.
Jean Paul w trakcie pobytu w Polsce zaczął się uspokajać, przesypiał całe noce, zaniechał obgryzania opuszków palców i skoczyły się nocne wymioty, a także napady paniki i strachu. W tym czasie też odważył się opowiedzieć więcej o wydarzeniach z ostatnich lat. Z nagrania rozmowy między matką i synem, które Pani Barbara przekazała do akt sprawy w gliwickim sądzie wynika, że dziecko powiedziało jej: „kuratorki z Bureau Jeugdzorg to kurwy, które się nad nim znęcały” – dziecko nigdy nie używało wulgarnych słów w rozmowach z mamą, za co też w tej rozmowie przeprasza, tłumacząc, że nie zna innego słowa, które mogłyby określić zachowanie tych urzędników w stosunku do niego.
Z akt bardzo obszernej sprawy prowadzonej przez Prokuraturę Rejonową Gliwice-Zachód wynika, że prokurator po przesłuchaniu ponad 30 świadków, zebraniu dowodów w postaci nagrań, zdjęć, kopii korespondencji i ich tłumaczeń, zadecydował o kontynuowaniu śledztwa i wyjaśnieniu okoliczności sprawy. Postanowiono przeprowadzić oględziny akt wszystkich postępowań prowadzonych i nadzorowanych przez Prokuraturę w sprawie małoletniego i jego matki, ustalenie kuratora dla małoletniego jak i wystąpienie do władz Królestwa Niderlandów z wnioskiem o udzielenie międzynarodowej pomocy prawnej. Decyzja taka została podjęta 23 maja 2017 roku, odpowiedzi ze strony holenderskiej nadal nie ma. Oby nie doprowadziło to do kolejnego umorzenia sprawy.

Śledztwo toczy się w sprawie podejrzenia przemocy seksualnej ojca dziecka wobec Jean Paula, przemocy psychicznej i fizycznej ojca dziecka nad dzieckiem i matką, zaniedbywania dziecka przez ojca, nadużywania stanowiska przez pracowników biura ds. opieki dzieci i nieletnich i dyskryminacji a także stwarzania zagrożenia dla właściwego rozwoju psychicznego dziecka przez terapeutkę powołaną w roku 2011 przez ojca. Postępowania nie dotyczy więc wylanej w twarz szklanki wody, a czynności, które w życiu małoletniego i jego matki już na zawsze pozostawią emocjonalne blizny.
Rozpoczęła się batalia sądowa, batalia o dobro dziecka. Stanowisko prokuratury było jasne, dziecko ma zostać w Polsce, a ojcu mają zostać odebrane prawa do niego. Jednak wtedy stało się coś nieprawdopodobnego, coś co trudno zrozumieć. Ojciec dziecka złożył w holenderskim sądzie wniosek o pozbawienie matki praw rodzicielskich. Sąd w Amsterdamie, bez wiedzy matki, pozbawił ją tych praw, z poparciem biura ds. opieki dzieci i nieletnich, podlegającemu holenderskiemu Ministerstwu Sprawiedliwości. Skutek – polski sąd przychylił się do decyzji holendrów i nakazał wydać dziecko ojcu.
Pani Barbara zaczęła się ukrywać z Jean Paulem. Trwało to 2 miesiące. Po tym czasie po raz drugi ją aresztowano, wyrwano siłą dziecko i oddano je ojcu. Nie miała nawet możliwości pożegnać się z synem. Podczas przekazywania dziecka ojcu obecnych było 5 policjantów i kurator sądowy. Policjanci podczas przesłuchania, o które wnioskowała Pani Barbara dwa tygodnie pózniej, zeznawali, że dziecko płakało, nie chciało wracać do taty, wiło się ze strachu, próbowało się wyrwać, kurator natomiast stwierdził, że przekazanie dziecka odbyło się zgodnie z zasadami. A czyż prawo pracy kuratora nie mówi, iż w razie sytuacji zagrażającej zdrowiu psychicznemu bądź fizycznemu dziecka, należy zaniechać procedury?

Pół roku po odebraniu pani Barbarze dziecka, ówczesna żona ojca dziecka, skontaktowała się z nią, potwierdzając analogiczne zachowania ojca dziecka w stosunku do niej. Rita, tak ma na imię była już żona ojca dziecka, która jeszcze w 2016 roku zeznawała na niekorzyść Pani Barbary przed polskim wymiarem sprawiedliwości, będąc jednocześnie jedynym świadkiem na którego zeznaniach oparł się Sąd Rejonowy w Gliwicach, gdyż ojciec dziecka nie stawił się na żadnej z rozpraw mimo obowiązkowego stawiennictwa, opowiedziała Pani Barbarze, iż była szantażowana przez ojca Jean Paula. Przyznaje: „Powiedział, że jeśli nie zeznam tak, jak on tego chce, odbierze mi moje dzieci, a tu nie chodzi o jedno dziecko Barbaro, ale o piątkę moich dzieci, że oskarży mnie o ich molestowanie, a na swoim przykładzie widzisz, że on to może zrobić. Chcę powiadomić policję o tym, że mnie gwałcił, że jest uzależniony od pornografii, alkoholu i narkotyków, powiedz mi jak to zgłosić?”.
Pani Rita nadal pozostaje jednak pod wpływem ojca Jean Paula. Dwóch z pięciu ojców jej dzieci, zabrało już swoich synów do swoich krajów, reszta zamieszkuje wraz z nią wspólnie dom byłego partnera Pani Błaszak. Całość nagrań rozmów Pani Rity z Panią Barbary została przekazana Prokuraturze Rejonowej Gliwice-Zachód. Prokuratura otrzymała również tłumaczenia gróźb utraty życia, które Pani Błaszak otrzymuje od byłego holenderskiego policjanta, odpowiedzialnego za porwanie z roku 2010. Zaledwie kila tygodni temu Pani Barbara otrzymała też od niego informacje, przekazaną – jak sam zaznaczył – dla niej od ojca jej dziecka, brzmiącą: „Byłaś tylko inkubatorem, kurą nioską, nikim więcej Jesteś nikim dla Jean Paula i nikim dla niego pozostaniesz. Sprawy już zostały zakończone, ja wiem ile kosztuje przekupienie polskich organów ścigania na najwyższych szczeblach. Jesteś skończona. Czeka na Ciebie jeszcze 9 lat więzienia”.

W tej chwili, przed Sądem Okręgowym w Gliwicach toczy się postępowanie odwoławcze. Pani Barbara nie przestaje walczyć o syna, lecz polski wymiar sprawiedliwości nie pomaga jej w tym, wręcz przeciwnie, rzuca coraz to nowsze kłody pod nogi. Polskie sądy bezwiednie poddają się decyzją sądów obcych państw nie weryfikując tego. Proces Pani Barbary odbywa się w ramach konwencji haskiej, której obligatoryjnym elementem jest rozmowa dziecka z biegłym psychologiem. Gliwicki Sąd Rejonowy zaniechał tego obowiązku, Sąd Okręgowy przychylając się wnioskowi reprezentanta biura Rzecznika Praw Dziecka, dnia 15 grudnia 2016 roku zlecił takie badanie holenderskim urzędom, które przecież „przez lata dyskryminowały dziecko Pani Błaszak, pomijając już sam fakt dyskryminowania Pani Błaszak przez tamtejsze urzędy i sąd”, jak orzekł Prokurator Prokuratury Rejonowej Gliwice-Zachód podczas tejże rozprawy.
Niedawno otrzymano raport holenderskich urzędów, mówiących o „nienawiści dziecka do Polski, polskiej matki i jej rodziny oraz o braku zgody na badanie dziecka przez biegłego sądowego oraz na jakiekolwiek inne rozmowy z dzieckiem”. Opisana nienawiść jest więc wytworem myśli urzędników, a nie emocją dziecka, gdyż to nie wiedziało nawet o wykonywanym raporcie. Dodatkowo w raport zaangażowano powołaną w roku 2011 przez ojca dziecka terapeutkę, która przez cztery lata wydawała opinie o Jean Paulu, mówiące dokładnie to, co powyżej, a więc, że „dziecko nienawidzi Polski, boi się jej, nie chce tam wracać, nie chce znać matki, rozmawiać z nią, spotykać się z nią, możliwe że w polskim przedszkolu był bity czerwonym patykiem”.
W listopadzie 2015 roku Pani Błaszak wygrała proces sądowy przeciw tej terapeutce, postanowieniem Komisji Instytutu Psychologów w Holandii, terapeutka została uznana za winną, „działania terapeuty były skierowane na ojca, tworząc tym sposobem zagrożenie dla zdrowia i życia dziecka, terapeuta nie pozostała w swoich czynnościach obiektywna, kierując się informacjami otrzymywanymi tylko od ojca dziecka, nie angażując w badania ani dziecka ani jego matki, dodatkowo badania dziecka były przeprowadzane bez zgody matki dziecka”. Postanowienie to znane jest holenderskim urzędnikom, mimo to ponownie zaangażowali tego terapeutę w swoje działania. Jaki jest tego cel? Jak długo uda im się tym sposobem zatajać przestępstwa dokonywane na tym dziecku?

Prokuratura Rejonowa Gliwice-Zachód od kwietnia 2016 roku prowadzi śledztwo nie tylko w sprawie ojca dziecka, ale też w sprawie holenderskich urzędników i opisanej powyżej terapeutki. To trwa. W ramach tego śledztwa dziecku Pani Błaszak dwa tygodnie po tym, gdy został on jej przymusem odebrany, postanowieniem prokuratora został przyznany kurator procesowy. Tydzień temu postanowienie tegoż Prokuratora zostało przez tego samego sędziego, który dziecko Pani Błaszak wydał z Polski do Holandii, anulowane, a przecież mogło być sposobem na dotarcie do prawdy.
Pani Błaszak mówi o dużej analogii wydarzeń między jej sprawą a inną sprawą dotyczącą polsko-holenderskiego dziecka. Ma też kontakt z kilkoma innymi rodzicami polko-holenderskich dzieci, które jak ona walczą w pojedynkę napotykając kolejne przeszkody, aż w końcu mur nie do przebicia. Pani Błaszak czuje, że „została wrzucona do jednego worka z innymi matkami, które podstępem oddzielają swoje dzieci od ich ojców, chcąc mieć je tylko dla siebie”. Lecz czy w przypadku pani Błaszak, biorąc pod uwagę powyższa chronologię wydarzeń, można mówić o walce matki z ojcem, czy raczej walce matki z systemem stosującym psychiczną przemoc na jej dziecku.
Dlaczego polskie sądy nie weryfikują przedstawianych przez polskich rodziców dokumentów? Czy Polska nie mogła postąpić inaczej? Wstrzymać się z wydaniem decyzji do czasu dokładnego badania małoletniego dziecka Pani Błaszak? Czy obowiązkiem polskich organów ścigania nie było wyjaśnienie co dziecko ma na myśli, mówiąc, że „siusiak taty stawał się większy”? Czyż nie można było już teraz zakończyć tragedii tego chłopca poprzez wysłuchanie tego, co miał do powiedzenia, będąc w bezpiecznym dla niego miejscu?
Czy współpraca międzynarodowa łącząca Polskę z Holandią jest tutaj ważniejsza od młodego Polaka? Czy Polska jest powiązana z Holandią jakimiś nieformalnymi umowami? W głowie pojawia się coraz więcej pytań, a wraz z nimi coraz więcej niewiadomych. Niewiadomych, które, mamy nadzieję, zostaną niebawem wyjaśnione.