Ostatni weekend marca ma dla piszącego te słowa duże znaczenie. Nie cierpię bowiem zimy i z wielką nadzieją oczekuję wiosny i zmiany czasu na letni. W polskiej tradycji utarło się już, że wskazówki przestawiane są właśnie w ostatnią niedzielę marca. Dni stają się wówczas dłuższe, a wiosenna pogoda zachęca do dłuższych peregrynacyj. Przyrody jednak nie da się oszukać i „zyskana” godzina powoduje, że brzask następuje również później. Nie inaczej było w marcu 1999 r. Historia, którą dziś pragnę przypomnieć PT. Czytelnikom zaczęła swój bieg w ostatni poranek „czasu zimowego”.

27 marca 1999 r. przypadał w sobotę. Tego dnia około godziny 6.15 przypadkowy przechodzień forsował tory kolejowe na łódzkim osiedlu Radogoszcz – Wschód. Czynił to w miejscu do tego nie przeznaczonym, ale zapamiętał ów wiosenny poranek z zupełnie innej przyczyny. Nieopodal traktu, w małym zagajniku, łodzianin dokonał makabrycznego odkrycia. Na ściółce ujawnił bowiem częściowo obnażone, zmasakrowane zwłoki starszej kobiety. O swoim znalezisku naturalnie zawiadomił bałuckich policjantów, a w okolicy ulic 11 Listopada i Generała Okulickiego pojawiła się ekipa śledcza, prokurator i medyk sądowy.

W toku oględzin okazało się, że denatka posiada na głowie liczne rany tłuczone. Na klatce piersiowej i plecach kobiety ujawniono natomiast obrażenia w postaci kilku ran ciętych. Ciało było obnażone od dołu, brakowało też obuwia. Zwłoki nie były okradzione, gdyż na palcach dłoni nadal znajdowały się trzy obrączki, nie zginał również zegarek, medalik, krzyżyk, klucze do mieszkania i drewniany różaniec. Niestety, przy zwłokach nie znaleziono dokumentów, co mogło poważnie skomplikować akcję poszukiwawczą.

Zdjęcie pośmiertne przekazano łódzkim dzielnicowym, którzy wykonując czynności „w terenie” okazywali je mieszkańcom, licząc że w ten sposób poznają personalia zamordowanej kobiety. Nie budziło bowiem wątpliwości, że zmarła nie pochodziła z marginesu społecznego, należało się zatem spodziewać, że niebawem jej bliscy zawiadomią ograna ścigania o zaginięciu.
29 marca 1999 r. prokurator Dariusz Barski (późniejszy Prokurator Krajowy) wszczął śledztwo w sprawie zabójstwa niezidentyfikowanej kobiety, przekazując jego prowadzenie policjantom III Komisariatu Komendy Miejskiej Policji w Łodzi.
W tym samym czasie zgłoszone zostało zaginięcie mieszkanki Radogoszczy – sześćdziesięciosześcioletniej Krystyny Marciniak. Był to strzał w dziesiątkę, bowiem to jej zwłoki ujawniono obok torów kolejowych. Zmarła była emerytką, mieszkała w bloku przy ul. 11 Listopada 65. Dodatkowo pracowała w jednej z łódzkich fundacji, zajmującej się pomocą osobom niepełnosprawnym, którym niosła wsparcie w codziennych czynnościach: sprzątanie, gotowanie, załatwianie drobnych spraw urzędowych. Pani Krystyna była w opinii swoich najbliższych osobą spokojną, pomocną i religijną. Nie angażowała się w konflikty, nie powtarzała plotek. Mieszkała od niedawna z synem. Ich relacje nie były jednak najlepsze, gdyż miała mu za złe to, że rozwiódł się z żoną i zostawił dwójkę swoich dzieci, a związał się z inną kobietą. Takie zachowanie kłóciło się z zasadami moralnymi pani Marciniak, która – co niestety w naszych realiach bardzo rzadkie – utrzymywała dobry kontakt z byłą synową. Również ona, przesłuchana w toku śledztwa, wystawiła teściowej pozytywną opinię, postrzegając ją jako osobę spokojną, zaangażowaną w życie religijne swojej parafii i pomoc dla osób niepełnosprawnych. Panie widziały się w niedzielę poprzedzającą tragiczne wydarzenia, jednak teściowa nie skarżyła się swojej byłej synowej na nic.

Przesłuchano również syna pani Krystyny, nazwijmy go na potrzeby tej historii Romanem. Roman zeznał, że w piątek, 26 marca 1999 r. widział swoją matkę ostatni raz w godzinach popołudniowych. Powiedział jej wówczas, że jedzie odwiedzić swoich synów. Nie była to jednak prawda, gdyż – jak wówczas zeznał – przebywał na działce u swojego ojca. Nieobecnością matki w domu nie przejmował się, gdyż uznał, że wyszła już do pracy. zdziwił się, kiedy w poniedziałek, 29 marca, zatelefonował do niego jeden z podopiecznych pani Krystyny, dopytując o przyczyny jej nieobecności. Wówczas zadzwonił na policję, a kiedy poproszony o osobiste stawiennictwo pojawił się w jednym z łódzkich komisariatów, okazano mu zdjęcie zwłok, znalezionych w sobotni poranek. Rozpoznał w nich swoją matkę.

W toku czynności ustalono, że pani Krystyna po wyjściu syna jeszcze jakiś czas przebywała w mieszkaniu, a następnie udała się na nabożeństwo drogi krzyżowej w pobliskim kościele. Liturgia zakończyła się około 19. W obrębie kościoła sześćdziesięciosześciolatka spotkała dwie sąsiadki, z którymi wracała do domu. Rozmowa była spokojna, panie komentowały rozważania, jakie w kościele prowadził miejscowy wikary. Rozstały się około 19.20 pod blokiem, w którym mieszkała Krystyna Marciniak. I w tym miejscu kończy się wiedza policji na temat ostatnich godzin życia emerytki. Na pewno wróciła do domu, ponieważ sąsiadki zaklinały się, że w kościele denatka była w spódnicy, natomiast gdy ujawniono jej zwłoki, ubrana była w getry, w których chodziła po domu. Nie udało się jednak ustalić, dlaczego mimo późnej pory wyszła z domu.

Śledztwo zakończono – jak na morderstwo – bardzo szybko. Nastąpiło to w dniu 2 czerwca 1999 r., a więc toczyło się niewiele ponad dwa miesiące. Postanowienia nie zaskarżył żaden z bliskich zamordowanej.

Mimo to łódzcy funkcjonariusze nie zapominali o tej zagadkowej sprawie. W czerwcu 1999 r. na osiedlu Radogoszcz pojawiła się ekipa magazynu „997”, która w dość charakterystyczny sposób przygotowała rekonstrukcję zdarzeń z marca. Przyjęto wówczas hipotezę, że starsza pani wyszła z mieszkania żeby wyrzucić śmieci, a przy koszu zareagowała na niszczenie mienia przez miejscowych wyrostków. Rozjuszeni młokosi nie darowali jej tej zniewagi, pozbawiając staruszkę życia, a następnie przenosząc jej ciało na odległość blisko kilometra. Niestety, publikacja nie wniosła nic konkretnego do sprawy. Podobny los spotkał rekonstrukcję, przygotowaną przez nadawany w TV Polsat na przełomie wieków program „Telewizyjne Biuro Śledcze”.

Minęło pięć lat. W 2004 r. łódzka prokuratura zainteresowała się ponownie sprawą zabójstwa empatycznej emerytki. Okazało się bowiem, że we wrześniu 2003 r. miejscowy Sąd Okręgowy skazał sprawcę zabójstwa innej mieszkanki tego miasta na karę 7 lat pozbawienia wolności. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie personalia sprawcy. Był nim znany nam już „Roman”, syn pani Marciniak.

Wobec tych doniesień 2 marca 2004 r. Prokuratura Rejonowa Łódź – Bałuty podjęła prawomocnie umorzone śledztwo. Przeciw „Romanowi” świadczyły liczne poszlaki. Okazało się bowiem, że krytycznego wieczoru wcale nie odwiedził swoich synów, nie było go również na działce ojca. Późną nocą pojawił się w mieszkaniu konkubiny (tej samej, którą trzy lata później pozbawił życia), a wcześniej miał spędzać czas na bezcelowym wałęsaniu się po mieście. Syn zamordowanej konkubiny „Romana” przypomniał sobie, że któregoś marcowego wieczoru 1999 r. „Roman” pojawił się w ich mieszkaniu, prosząc o upranie jakiejś odzieży. Czy były na niej ślady krwi, tego świadek nie pamiętał, ale nie wykluczał takiej możliwości. Inni świadkowie wskazywali, że „Roman” nieszczególnie przejmował się tragiczną śmiercią matki, a wcześniej wygrażał, że ją otruje lub w inny, „naturalny” sposób, pozbawi ją życia. Nie brano jednak tego na poważnie, uznano bowiem, że „Roman” był człowiekiem bardzo spokojnym i opanowanym. Często jednak żalił się, że matka ma mu za złe porzucenie rodziny i brak stałej pracy. Córka konkubiny „Romana” powiedziała też, że latem 2000 r. „Roman” sprzedał mieszkanie matki i szybko stracił pieniądze. Podczas wspólnych zakupów odmówił nabycia drogiego prezentu dla jej syna, a konkubina szantażowała go, że pójdzie do bałuckiej prokuratury i tam powie, co zrobił „Roman”. Córka nie wiedziała jednak, co jej matka miała naówczas na myśli, a ona sama zabrała swój sekret do grobu.

Przesłuchano również siostrę zamordowanej konkubiny „Romana”, która zeznała, że często wysłuchiwała skarg siostry na zachowanie „Romana”. Opowiadała jej też, że czasem snuł plany pozbawienia życia swojej matki, jednak wówczas nie traktowała tego poważnie. Przypomniała sobie o tym, gdy dowiedziała się o śmierci Krystyny Marciniak. Siostra kiedyś powiedziała jej, że to „Roman” zabił swoją matkę.

Przy tak ustalonym stanie faktycznym „Romanowi” postawiono zarzut zamordowania swojej matki. Podejrzany nie przyznał się do postawionego mu zarzuty, jednak złożył obszerne wyjaśnienia. Wskazał, że mieszkał z matką wiele lat, to jednak ich relacje nie były bliskie. Pogorszyły się zwłaszcza wówczas, gdy porzucił swoją rodzinę na rzecz innej kobiety. Postępowanie to matka miała mu za złe, często prosząc, aby wrócił do żony i synów. Czasem też okazywała dezaprobatę dla faktu, że dorosły syn pozostaje na jej utrzymaniu. Wyparł się jednak, aby miał cokolwiek wspólnego z zamordowaniem matki. Zeznał, że krytycznego dnia rozmawiał z matką po powrocie z kościoła, mówiąc, że jedzie odwiedzić byłą żonę. W rzeczywistości jednak miał zamiar odwiedzić swoją „przyjaciółkę”. Mimo, że z mieszkania wyszedł ok. 19:30, to jednak w jej mieszkaniu przy ul. Grabowej pojawił się dopiero po północy. Wcześniej spacerował bez celu i jeździł tramwajami, obawiał się bowiem konfrontacji z synem swojej konkubiny, który kilka dni wcześniej wyrzucił go z mieszkania, ponieważ ją pobił.

Przeprowadzone 29 marca 1999 r. przeszukanie mieszkania Krystyny Marciniak nie pozwoliło na przyjęcie, że w mieszkaniu doszło do zabójstwa. Zabezpieczono wówczas obuwie denatki oraz jej syna, jednak wyniki przeprowadzonych ekspertyz nie wniosły nic do ustaleń śledztwa.

Przesłuchano również świadków, przed którymi „Roman” przyznał się do zamordowania swojej konkubiny. Kiedy zapytali go, czy zabił również swoją matkę, stanowczo zaprzeczył.

Postanowieniem z 25 maja 2004 r. prokurator Izabela Janeczek (obecnie pełni funkcję Zastępcy Prokuratora Okręgowego w Łodzi) umorzyła śledztwo przeciwko „Romanowi” stwierdzając, że nie popełnił zabójstwa swojej matki. Jednocześnie umorzono śledztwo w sprawie, a to z uwagi na niewykrycie sprawcy zbrodni. W uzasadnieniu wskazano, że jakkolwiek przeciw „Romanowi” świadczy szereg poszlak, to jednak są one zbyt wątłe, aby stanowić podstawę do stanowczych ustaleń. Żaden ze świadków nie miał bowiem bezpośredniej wiedzy o zdarzeniu, zazwyczaj były to fakty zasłyszane od osób trzecich. Prokurator uznała też, że oświadczenia podejrzanego o chęci zamordowania matki nie mogą, przy braku innego materiału dowodowego, same w sobie przesądzać o sprawstwie podejrzanego. Wskazała, że jakkolwiek relacje „Romana” z Krystyną Marciniak nie były zażyłe, to jednak również nie wiadomo nic o tym, aby między nimi istniał konflikt. Brak również przekonującego motywu, dla którego podejrzany miałby pozbawić życia swoją matkę. Również brak przekonującego alibi nie może być w ocenie Prokuratora wyznacznikiem dla przypisania zbrodni.

„W świetle powyższych dowodów, a zwłaszcza zeznań świadków dopuszczających sprawstwo podejrzanego na podstawie ich przypuszczeń i domysłów oraz wyłaniających się w związku z tym szeregu wątpliwości w sprawie, skonstatować należy, że zgromadzony w sposób wyczerpujący materiał dowodowy nie doprowadził do przyjęcia tezy, iżby <Romanowi>* można było przypisać popełnienie zbrodni stypizowanej w art. 148 § 1 KK. Mając zatem na uwadze przytoczone powyżej argumenty oraz uwzględniając zasadę opisaną w art. 5 § 2 KK, w myśl której nie dające się usunąć wątpliwości, które w owej sprawie niewątpliwie występują, zalicza się na korzyść podejrzanego, orzeczono jak w punkcie 1 postanowienia” – czytamy w orzeczeniu kończącym śledztwo.
Mimo tego, że od zabójstwa Krystyny Marciniak mija właśnie 18 lat, to jednak nie udało się ustalić osoby, która tak brutalnie pozbawiła ją życia. Czy kiedykolwiek dowiemy się, co skłoniło ją do „wycieczki w getrach”?

Karalność zabójstwa ustanie 27 marca 2039 r.

Za pomoc w przygotowaniu materiału dziękuję Prokuraturze Rejonowej Łódź – Bałuty w Łodzi.

Sprawa Prokuratury Rejonowej Łódź – Bałuty w Łodzi, sygn. akt 1Ds 999/99 i 1Ds 981/04.

Hubert R. Kordos
Bez przedawnienia