Szkoła | fot. Pixabay

Dobrych kilka lat temu chodziłem do szkoły. Dziś z dużym przerażeniem i zdziwieniem wspominam, jakie nieludzkie wysiłki czyniłem, aby dotrzeć do szkoły na ową nieszczęsną 8 rano, a następnie siedzieć przez kilka godzin w tym miejscu, wysłuchując z twarzą pokerzysty różnych, mniej lub bardziej (częściej to pierwsze) potrzebnych informacji. Jedna z profesorek, obdarzona dość ciętym językiem, raczyła była – skądinąd trafnie – skonstatować, że Kordos częściej otwierał piwo niż podręcznik do matematyki. Zdarzyło się atoli, że zostałem wybrany na przewodniczącego szkolnego samorządu. Zasiadanie na tym zaszczytnym stolcu wiązało się z pewnymi obowiązkami, do których zaliczały się też rozmaite spotkania. Jedno z nich zapadło mi szczególnie dobrze w pamięci. Naszą szkołę odwiedziła bowiem tzw. „trójka Giertycha”. Gremium to, czerpiące swoją nazwę od nazwiska ówczesnego ministra edukacji, poszukiwało różnych zagrożeń na terenie szkół i deklarowało walkę z nimi pod hasłem „zero tolerancji”. Niestety, nie pamiętam już, jakie tragiczne wydarzenie spowodowało sformowanie tych walecznych oddziałów, jednak – jak trafnie podsumowała to postać z jednego z popularnych seriali – komisja nigdy nie zaszkodzi.

Najwyraźniej podobne konstatacje przyświecały również edukacyjnym mędrcom, gdyż w walentynkowe(!) popołudnie i do naszego liceum zawitała dzielna trójca. W jej skład weszły reprezentujące miejski wydział edukacji oraz kuratorium dwie niewiasty, znajdujące się w wieku, w którym istotne znaczenie mają przepisy Kodeksu pracy o ochronie przedemerytalnej. Ich aparycja i sposób bycia żywo nasuwały na myśl sądowe kuratorki z filmu „Tato”. Całość uzupełniał oddelegowany przez komendanta właściwy miejscowo dzielnicowy – jeśli już poruszamy się w filmowych klimatach, to ów dżentelmen swoim wdziękiem i odwagą przypominał Tadeusza Norka. Kiedy komisja ukonstytuowała się za – przykrytym zgodnie z peerelowską tradycją zielonym suknem – stołem, ucieszony swoją niecodzienną funkcją pan sierżant z radosnym uśmiechem na ustach zapytał, czego jako uczniowie obawiamy się najbardziej. Z ostatnich ławek padła odpowiedź, że nauczycieli…

Atoli wydaje mi się, że polskie szkoły są miejscami w miarę bezpiecznymi, zwłaszcza jeśli wiedzę o nich czerpie się z policyjnych statystyk, a nie paradokumentalnych seriali, emitowanych ku uciesze gawiedzi w dni powszednie o wczesnej porze obiadowej. Nie oznacza to jednak, że w szkołach nie dochodzi do żadnych przestępstw. Dziś chciałbym przypomnieć Państwu historię, która rozegrała się dokładnie 17 lat temu w jednej z górnośląskich szkół.

Rybnik to duże, prawie 140-tysięczne miasto, położone na południowo-zachodnich rubieżach województwa Śląskiego. Przy ul. Świętego Maksymiliana, w dzielnicy Kuźnia Rybnicka znajdował się Zespół Szkół Zawodowych. Przed siedemnastu laty na liście jego pracowników znajdowała się pani Danuta Matusik. W Zespole pracowała jako sprzątaczka. Była mieszkanką Rybnika, liczyła sobie 39 lat. Była mężatką i miała czworo dzieci.

2 marca 2000 r. przypadał tak jak dziś, w czwartek. Tego dnia pani Danuta rozpoczynała pracę o godzinie 11. Późnym rankiem wyszła z domu i autobusem udała się do pracy. w drodze spotkała swoją koleżankę, z którą przez chwilę porozmawiała. W szkole pojawiła się kilka minut przed 12 i pracowała zgodnie z przyjętym harmonogramem. Praca sprzątaczki (którą ktoś z lekką dozą ironii określił mianem konserwatora powierzchni płaskich) nie jest wdzięczna ani łatwa, zwłaszcza gdy dba się o tak specyficzny obiekt, jakim jest szkoła. Oprócz Danuty Matusik tego popołudnia pracowały również dwie inne kobiety. Z każdą godziną szkolny gmach pustoszał. Wreszcie, o 18:45 uczniowie z III „C” skończyli zajęcia. Po kilku minutach w budynku zostały już  sprzątaczki oraz jedna z uczennic, oczekująca aż ze szkoły odbierze ją samochodem chłopak. Tak rzeczywiście się stało i przed godziną 19 w szkole zostały tylko trzy kobiety. Do fajrantu została już tylko godzina.

Danuta Matusik szybko skończyła sprzątać pomieszczenie, w którym najdłużej odbywały się zajęcia. Zeszła do portierni. Zabrała stamtąd dwa worki ze śmieciami, klucze do piwnicy i wyszła z budynku, kierując się w stronę śmietnika, położonego w podwórzu szkoły.

Po około 10 minutach w portierni pojawiła się druga ze sprzątaczek. Zdziwiła i zaniepokoiła się, że Danuta Matusik jeszcze nie wróciła. Wyszła nawet przed budynek i sprawdziła, czy nie ma tam gdzieś koleżanki, bezskutecznie. Coraz bardziej zaniepokojona odszukała na terenie szkoły trzecią z pań i wspólnie kontynuowały poszukiwania, jednak z równie mizernym skutkiem. Zatelefonowano więc do szkolnej woźnej i poinformowano o tej niecodziennej sytuacji. Po chwili w szkole zjawiła się woźna z mężem. W takim składzie podjęto akcję poszukiwawczą.

Podobno w przyrodzie nic nie ginie. Również Danuty Matusik nie trzeba było długo szukać. Ciało trzydziestodziewięciolatki znaleziono nieopodal kontenerów na śmieci, położonych w głębi szkolnego podwórza. Wokół zwłok leżały dwa worki ze śmieciami, te same, które kilkadziesiąt minut wcześniej pani Danuta zabrała z portierni. Ich zawartość była częściowo rozrzucona. O tym znalezisku natychmiast powiadomiono oficera dyżurnego Komendy Miejskiej Policji w Rybniku.

W toku oględzin miejsca znalezienia zwłok, prowadzonych przez rybnickich funkcjonariuszy pod nadzorem rejonowego prokuratora ustalono, że na tułowiu, szyi i głowie denatki znajdują się liczne obrażenia o powierzchownym charakterze. Były to płytkie rany kłute o różnej głębokości, od 0,5 cm do 4 cm. Stwierdzona została również deformacja twarzoczaszki, spowodowana złamaniem nosa i pęknięciem kości jarzmowych.

Biegły anatomopatolog w swojej opinii wyraził przekonanie, że przyczyną zgonu rybniczanki były obrażenia mózgu, spowodowane ciosem, zadanym ostrym narzędziem w kość skroniową, który doprowadził do jej przebicia oraz włamania kości do mózgoczaszki.

Nie było więc żadnych wątpliwości, że doszło do zbrodni zabójstwa. W toku śledztwa przeprowadzono szereg czynności operacyjnych i procesowych, przesłuchano kilkudziesięciu świadków, zasięgnięto opinii biegłych różnych specjalności. Dzięki pomocy biegłych z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych przygotowano portret psychologiczny sprawcy.

W toku śledztwa dokonano zatrzymania czterech osób podejrzewanych o związek z zabójstwem trzydziestodziewięciolatki, jednak z uwagi na brak dowodów zwolniono ich po upływie przepisowych 48 godzin.

Latem 2000 r. w Rybniku pojawiła się ekipa Magazynu Kryminalnego „997”, która dokonała rekonstrukcji tragicznych zdarzeń, jakie rozegrały się na szkolnym podwórku. Mimo ich wyemitowania w programie z 3 sierpnia 2000 r., śledztwo nie ruszyło naprzód.

Postanowieniem z dnia 18 maja 2001 r. prokurator Prokuratury Rejonowej w Rybniku umorzył śledztwo w sprawie zabójstwa Danuty Matusik. Orzeczenia nie zaskarżyli bliscy zamordowanej.

W toku czynności przyjęto dwa hipotetyczne motywy działania sprawcy. Jednym z nich był motyw seksualny, drugi natomiast związany był z pobudzeniem wywołanym zażyciem środków psychoaktywnych.

Wykluczono, aby ktoś miał do pani Matusik na tyle silną awersję, aby sięgnąć po tak radykalne rozwiązania. Denatka była bowiem osobą spokojna i bezkonfliktową, z natury domatorką.

Być może w okolicy szkolnego śmietnika ktoś (któryś z uczniów?) zażywał jakieś narkotyki, a zaskoczony przez pracownika szkoły, wyładował na niej swoją frustrację, uzupełniając braki intelektualne tym, co miał pod ręką? Jak ocenili specjaliści, narzędziem zbrodni był śrubokręt lub cienki pręt. Z pewnością nie było to przyłapanie uczniów „na fajce”, ponieważ wiek uczniów szkoły, w której pracowała Danuta Matusik oscylował koło magicznej „osiemnastki” i raczej niewielką wagę przywiązywali oni do ocen z zachowania. Co więcej, nieprawdopodobne jest, aby zamordowana dzieliła się swoimi spostrzeżeniami z którymś z nauczycieli. Powód musiał być zatem o wiele poważniejszy.

Ale czy tak poważny, by odebrać komuś życie?

Danuta Matusik żyła 39 lat. Miała szczęśliwą rodzinę, czworo dzieci, które pomagały jej w codziennych obowiązkach. Nie czekała na łut szczęścia czy zasiłek, lecz uczciwie pracowała, aby godziwie utrzymać swoich bliskich. Udawało się jej to. Cieszyła się znakomitą opinią, zarówno wśród sąsiadów, znajomych, jak i współpracowników.

Sprawcy zabójstwa nie ujęto do dziś.

Za pomoc w przygotowaniu niniejszej publikacji składam podziękowanie pod adresem Pana Prokuratora Rejonowego w Rybniku.

Sprawa Prokuratury Rejonowej w Rybniku, sygn. akt 3Ds 224/00.

Hubert R. Kordos
Bez przedawnienia