Kilkanaście dni temu, w świąteczny poranek, środki masowego przekazu (zwane, skądinąd słusznie, środkami masowego rażenia) przekazały informację o bójce, do której doszło w wigilijną noc na stołecznym Mokotowie. Niestety, jeden z jej uczestników zmarł. W sieci pojawiły się komentarze, że byli to uczestnicy „pasterki”, którzy w czasie, kiedy ich bliscy brali udział w świątecznej liturgii, przepłukiwali swe gardła napojem alkoholowym. Niewiele wówczas trzeba do spięcia, które może doprowadzić – i niestety doprowadziło – do tak tragicznego skutku. Nie wiem, czy te pogłoski okazały się prawdziwe. Historia, którą dziś pragnę Państwu przedstawić nie wydarzyła się w Boże Narodzenie. Nie można jednak wykluczyć, że gdyby jej bohater pojechał, tak jak planował, do kościoła, to żyłby do dziś.
Kąty to niewielka wieś w gminie Sochaczew. Dziś wchodzi ona w skład województwa mazowieckiego, ale w czasach, do których chcę się cofnąć, było to województwo skierniewickie. Liczy niewiele ponad 500 mieszkańców, więc raczej ciężko ukryć tam coś przed oczami tzw. opinii publicznej, która w tego rodzaju miejscowościach głównie składa się z – jeśli już jesteśmy w skądinąd religijnym klimacie, to pozwolę sobie przywołać słowa świętego Łukasza – „pobożnych i wpływowych kobiet” (Dz 13, 50), zazwyczaj objętych zakresem zastosowania ustawy z dnia 13 października 1998 r. o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Wydarzenia, które przypominam, miały miejsce dokładnie rok i dzień wcześniej, 12 października 1997 r.
Była to niedziela. Rankiem rodzina państwa Brackich szykowała się na mszę. Żona i dzieci były już gotowe, jednak głowa rodziny – Władysław Bracki, nadal guzdrał się w łazience. Stanęło na tym, że tylko ślubna połowica pana Brackiego oraz jego dzieci wsiedli na rowery i pojechali na mszę do pobliskiego Sochaczewa. Pan Władek po kilkunastu minutach również opuścił dom, jednak miał diametralnie inne plany niż jego domownicy.
W toku prowadzonego później śledztwa ustalono, że około godziny 10 czterdziestoośmiolatek wsiadł na motor i odwiedził sąsiada. Zaproponował mu wspólne spożycie alkoholu, jednak spotkał się z odmową. Bracki nie zrezygnował i odwiedził kolejnego sąsiada. Tutaj jego propozycja spotkała się z należnym jej uznaniem i poparciem, wskutek czego obaj dżentelmeni pokrzepili się ćwiartką wódki. Tak posilony ok. 11:30 Władysław Bracki znów wsiadł na motor i pojechał do pobliskiego Sochaczewa. Oczywiście nie miał zamiaru uczestniczenia w późniejszej mszy. Skierował się wprost do popularnego naówczas w tym mieście baru „Las Vegas”. Posłuchajmy, jak zrelacjonował wizytę czterdziestoośmiolatka w tym przybytku Bronisław Cieślak na planie „Telewizyjnego Biura Śledczego”: „Tam nabył butelkę niskoprocentowego koktajlu. To taki wynalazek polskiego przemysłu spirytusowego. Z tą słodką – co do zawartości – butelką, pojechał dalej.”
Około godziny 12 widziany był w Sochaczewie przed pijalnią piwa, mieszczącą się przy ul. Płockiej. Nie był sam, towarzyszył mu inny mężczyzna. Do środka wszedł jednak tylko Bracki. Słodki wynalazek polskiego przemysłu spirytusowego najwyraźniej trafił w gust czterdziestoośmioletniego, gdyż wprawdzie wypił tam piwo, ale kupił „na wynos” kolejny koktajl. Kupił też paczkę papierosów, jak tłumaczył, dla sąsiada. Tak zaopatrzony po kilku minutach opuścił bar.
Godzinę później, około 13, sąsiadki widziały Władysława Brackiego, jak wolno jechał motorem w stronę domu. Dojechał na swoje obejście, zaparkował swój – jak to zgrabnie określił Bronisław Cieślak – zdezelowany motor w szopie. Przez chwilę porozmawiał z ojczymem, mieszkającym na tej samej posesji (ojczym jednak zaprzeczył takiej rozmowie, wskazując że denat czasem mówił sam do siebie), po czym skierował się w stronę swojego domu. Skierował się, lecz doń nie dotarł. Upadł na ziemię kilka metrów od drzwi. Przez kuchenne okno zauważyła to pani Bracka, która poprosiła córkę, aby powiedziała ojcu, by nie robił cyrków przy niedzieli. Niestety, rzeczywistość okazała się o wiele bardziej tragiczna. Czterdziestoośmiolatek miał widoczne problemy z oddychaniem. Córka natychmiast pobiegła do sąsiadów, a ci wezwali pogotowie ratunkowe.
Około 14:20 na posesji państwa Brackich pojawił się lekarz, jednak mógł już tylko stwierdzić zgon mężczyzny przed przybyciem ekipy pogotowia.
W tej sytuacji naturalnie zawiadomiono Komendę Rejonową Policji w Sochaczewie. Tamtejsi funkcjonariusze wszczęli dochodzenie w kierunku przestępstwa, którego znamiona opisano w art. 152 ówcześnie obowiązującego Kodeksu karnego z 1969 r. Przepis ten regulował odpowiedzialność karną za nieumyślne spowodowanie śmierci człowieka. W toku czynności przeprowadzono oględziny i otwarcie zwłok, które wykazały, iż przyczyną zgonu było wykrwawienie organizmu. Było to następstwem doznanej przez denata rany kłutej brzucha, która uszkodziła tętnicę biodrową wspólną lewą (arteria iliaca communis sinistra). Ujawniono dwie rany kłute: jedną w obrębie śródbrzusza, drugą na tylno-bocznej powierzchni okolicy biodrowej, liczącą 1,2 cm długości. Śmierć nastąpiła w krótkim czasie od doznania obrażeń, był to okres kilku minut.
Wobec powyższego, w dniu 1 grudnia 1997 r. prokurator Prokuratury Rejonowej w Sochaczewie postanowił o wszczęciu śledztwa w sprawie zabójstwa Władysława Brackiego. W jego biegu przesłuchano członków rodziny, sąsiadów i znajomych denata. Z treści ich zeznań wyłaniał się obraz człowieka spokojnego, uczynnego i towarzyskiego. Był raczej domatorem, hodował gołębie. Nikt z przesłuchanych nie był w stanie (lub nie chciał) pomóc w identyfikacji „sąsiada”, z którym Władysław Bracki biesiadował w feralne popołudnie. Zapewne jest to ktoś z najbliższej okolicy Sochaczewa, być może nawet jest mieszkańcem wsi Kąty.
Postanowieniem z 27 lutego 1998 r. śledztwo w sprawie zabójstwa Władysława Brackiego zostało umorzone z powodu niewykrycia sprawcy przestępstwa. Kontynuowano jednak czynności operacyjne. W 1999 r. w Kątach i Sochaczewie gościła ekipa „Telewizyjnego Biura Śledczego”, przygotowując rekonstrukcję zdarzeń z października 1997 r. Jest dostępna w serwisie Ipla (odc. 210). Na poniższym zdjęciu utrwaliłem moment konsumpcji koktajlu.
Niestety, dotychczas nie udało się ustalić, z kim Władysław Bracki wypił ostatni w swoim życiu koktajl. Zapewne odpowiedź na to pytanie pozwoliłaby rozwiązać tajemnicę jego śmierci.
Śledztwo oczywiście można w każdej chwili wznowić, karalność przedawni się dopiero w 2037 r. Za pomoc w przygotowaniu tekstu dziękuję Prokuratorowi Rejonowemu w Sochaczewie.
Sprawa Prokuratury Rejonowej w Sochaczewie, sygn. akt Ds 1482/97.
Hubert R. Kordos
„Bez przedawnienia„