Na naszych oczach rok 2016 odchodzi do przeszłości. Stajemy w nieco odmienionej rzeczywistości, mamy plany, być może jakieś marzenia. Niektórzy z PT Czytelników powitali nowy rok w towarzystwie znajomych, przyjaciół, rodziny, inni zaś z ruskim szampanem przed telewizorem. Kilka miesięcy temu przypomniałem Państwu historię z przełomu 1997 i 1998 r., historię młodego człowieka, któremu nieznani sprawcy nie pozwolili na realizację marzeń i życzeń, które kilkadziesiąt minut wcześniej usłyszał z ust swoich kolegów. Dziś pozwolę sobie sięgnąć dalej, do sylwestra 1987 r. mimo upływu prawie trzydziestu lat, nikt nie odpowiedział jeszcze za to, że dla kogoś był to ostatni sylwester w życiu.
Tadeusz Niedziela liczył sobie 50 lat, był mieszkańcem Olszyna. Był kawalerem, a z racji wieku kwalifikacja jego stanu cywilnego była już nacechowana pewną dozą pejoratywnej oceny oraz przymiotnikiem „stary”. Pan Niedziela nie założył nigdy rodziny. Ciężko określić, czy powodem tej decyzji był zbytni pociąg do napoju alkoholowego, czy też bardziej poszło o to, że pięćdziesięciolatek darzył sympatią osobników tej samej płci. Tak czy inaczej, nasz bohater nigdy nie założył podstawowej komórki społecznej, jak to szumnie określała peerelowska propaganda. Nie miał bliższej rodziny, siostra od wielu lat mieszkała w USA. Zajmował dwupokojowe mieszkanie w bloku przy ul. Okrzei w centrum Olsztyna. W przeszłości pracował w jakimś przedsiębiorstwie, jednak z uwagi na nadmierny pociąg do alkoholu stosunek pracy rozwiązano, bez szczególnego żalu z obu jego stron. Tadeusz Niedziela wprawdzie późną jesienią 1987 r. podjął próbę leczenia z nałogu, jednak – jak przypomina nam Ewangelia „duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe” (por. Mk 14,38).
Tadeusz Niedziela cieszył się jednak dobrą opinią w swoim miejscu zamieszkania. Zawsze schludnie ubrany i kulturalny. Terminowo regulował czynsz za mieszkanie. Nie urządzał w domu libacji, nie bałaganił. Przeciwnie, lubił odwiedzać pobliskie kawiarnie, gdzie z przygodnie poznanymi mężczyznami raczył się alkoholem. Niestety, często chwalił się swoją sytuacją materialną, demonstrując ilość posiadanych dewiz. Co jakiś czas bowiem otrzymywał od siostry zza oceanu dolarowe wsparcie, które najczęściej jednak przeznaczał „na przelew”. Aby podreperować budżet zdecydował się też wynająć mniejszy pokój dwóm studentom miejscowej Akademii Rolniczo – Technicznej (dziś jest to Uniwersytet Warmiński – Mazurski). Rzadko odwiedzali go tam znajomi czy krewni, a jeśli już, to były to zdawkowe odwiedziny, najczęściej połączone z konsumpcją alkoholu.
3 stycznia 1988 r. przypadał w niedzielę. Tego dnia, około 19:30, w mieszkaniu przy ul. Okrzei pojawił się jeden ze studentów, który po świętach i sylwestrze, spędzonym w rodzinnych stronach nieopodal Gdańska, wracał na zajęcia. Być może, gdy wspinał się po schodach na stancję, oczyma wyobraźni widział już siebie, pracowicie śliniącego palec i przykładającego ręce do akademickiego podręcznika. To bardzo optymistyczna (i nie oszukujmy się, raczej mało realna) hipoteza, możliwe są też inne, bardziej przyziemne. Nie jest to jednak istotne. Żak z uczuciem radości przekręcił klucz w zamku i wszedł do mieszkania. Stwierdził, że jest sam, jednak odniósł wrażenie, że mieszkanie zostało przeszukane. Niedługo potem na stancji pojawił się też drugi student. Obaj panowie spenetrowali wzrokiem „wspólną” część mieszkania. Ze zdziwieniem skonstatowali, że w przedpokoju znajduje się torba, należąca do jednego z nich. W środku znajdowały się ich rzeczy. Ponieważ wcześniej takie zdarzenia nie miały miejsca, zdecydowali się wejść do pokoju Tadeusza Niedzieli. Pozwolą Państwo, że posłużę się z cytatem ze zbioru reportaży „Sto nie wykrytych zbrodni”, wydanego przez wrocławskie wydawnictwo Astrum w 1993 r.:
„Na stole – ławie stała półlitrówka po wódce, kilka szklanek po herbacie, syfon, wypełniona niedopałkami popielniczka. Był też w pokoju gospodarz. Nagie zwłoki częściowo spoczywały na wersalce, przykryte pierzyną, częściowo leżały na podłodze. Szyję denata owijała podkoszulka, nogi spętane były nogawkami spodni. W kącie pokoju leżała przewrócona choinka.”
Na miejscu zdarzenia naturalnie pojawiła się wezwana przez studenta ekipa milicjantów z Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Olsztynie, która pod nadzorem prokuratora rozpoczęła oględziny mieszkania. Oględziny mieszkania i lokalu wykazały, że przyczyną zgonu było zadzierzgnięcie na szyi denata spodni od piżamy (w dokumentach śledztwa mowa jest o spodniach, nie o podkoszulce, daję im pierwszeństwo przed zacytowanym wyżej tekstem publicystycznym), co skutkowało uduszeniem mężczyzny. W tej sytuacji następnego dnia postanowiono o wszczęciu śledztwa i o przeprowadzeniu sekcji zwłok.
Wynik badań olsztyńskiego koronera, przeprowadzonych 5 stycznia 1988 r. w prosektorium miejscowego Szpitala Wojewódzkiego potwierdził spostrzeżenia, dokonane podczas oględzin zwłok w mieszkaniu przy ul. Okrzei. Przyczyną zgonu było bezsprzecznie zbrodnicze zadzierzgnięcie. Powołano biegłych z Zakładu Medycyny Sądowej ówczesnej Akademii Medycznej w Gdańsku, których zadaniem było ustalenie stanu upojenia alkoholowego denata. Zastosowano dwie metody: enzymatyczną (ADH), dzięki której osiągnięto stężenie 5,2 promila alkoholu, oraz metodę Widmarka, która wskazywała na stężenie 5,8 promila. Należy jednak wziąć pod uwagę okoliczność, iż krew denata wykazywał cechy rozkładu gnilnego, który podwyższa stężenie alkoholu we krwi. Do zabójstwa doszło w sylwestrowe popołudnie 1987 r.
W toku czynności na miejscu zabójstwa ustalono, iż w mieszkaniu panował bałagan, który był sprzeczny ze zwyczajami denata. We wspomnianej już torbie, ujawniono odzież i książki należące do studentów, w tym książkę o chorobach zakaźnych zwierząt oraz Pismo Święte. W toku wielokrotnie przeprowadzanych oględzin, w tym z udziałem studentów oraz członków rodziny i znajomych denata ustalono, że mieszkanie zostało gruntownie przeszukane. Zniknęła kurtka z łat, będąca własnością denata, radzieckie maszynki do golenia marki „Mikma” oraz budzik. Zniknęły też pieniądze, które były w posiadaniu Tadeusza Niedzieli w sylwestrowe popołudnie.
Sublokatorzy Niedzieli zeznali, że we wtorek, 22 grudnia 1987 r. wyjechali do domu. Studenci nie podzielili się z Tadeuszem Niedzielą opłatkiem i nie złożyli mu życzeń. Gospodarz naówczas spał w swoim pokoju, nadużywszy uprzednio napoju alkoholowego. Dwa dni wcześniej otrzymał bowiem dolarowy „zastrzyk”, który zgodnie ze swoim zwyczajem, przepijał. Nie udało mi się ustalić, z kim i gdzie Niedziela spędził Boże Narodzenie. Mazurscy milicjanci ustalili jednak, że w środę, 30 grudnia 1987 r., wieczorową porą, mieszkanie pięćdziesięciolatka odwiedzili dwaj znajomi. Zapewne domyślają się Państwo, co zaprzątało uwagę trzech dżentelmenów. Biesiada jak zwykle przebiegała jednak spokojnie i żaden z mieszkańców kamienicy przy ul. Okrzei 28 nie miał powodów do interwencji. Goście opuścili mieszkanie denata około 23.
Następnego dnia Niedziela wstał przed południem i załatwiał coś na terenie Starego Miasta. Tam bowiem około godziny 12 był widziany przez dawną koleżankę z pracy. Kierował się wówczas w stronę swojego mieszkania, położonego w olsztyńskiej dzielnicy Zawodzie. Kilka minut później, na przystanku autobusowym przy miejskim teatrze Niedzielę widział jego były sąsiad, który wraz z kolegami oczekiwał na autobus. Jak już powiedziałem, Niedziela cieszył się sympatią sąsiadów, był też osobą towarzyską i gościnną. Ucieszywszy się z przypadkowego spotkania, zaproponował wspólne wypicie kieliszka wódki na zakończenie roku. Zaproszonemu nie trzeba było tego dwa razy powtarzać, uzgodniono jednak, że alkohol wypiją w mieszkaniu sąsiada. Tadeusz Niedziela przystał na ten warunek i obaj panowie ruszyli w kierunku sklepu „Pewex” na Starym Mieście. Tam sąsiad na prośbę Niedzieli kupił dwie butelki wódki „Żytniej”. Niedziela przekazał mu też 5 dolarów na ich zakup. Po wyjściu ze sklepu złapali taksówkę i pojechali do mieszkania sąsiada. Za przejazd płacił również Niedziela. Chciał zapłacić banknotem o nominale 5 tysięcy złotych, jednak taksówkarz nie mógł wydać reszty, więc Niedziela znalazł 1000 złotych. Sąsiad zauważył wówczas w saszetce pięćdziesięciolatka plik banknotów o różnych nominałach. Gdy znaleźli się w mieszkaniu, zaczekali na przybycie jednego z kolegów sąsiada, a następnie zaczęli biesiadę. Nie trwała długo, gdyż już około 13 Niedziela powiedział, że musi wracać do mieszkania, gdzie również będzie musiał pić. Sąsiad odprowadził go kawałek i poinstruował, którym autobusem najwygodniej wróci do domu. Niedziela zabrał z mieszkania jedną z butelek wódki, w niebieskiej, peweksowskiej reklamówce.
Niedziela wziął sobie do serca te rady, o 13:15 na przystanku widziała go bowiem inna znajoma. Odniosła wrażenie, że był wyraźnie nietrzeźwy. Około 14 Tadeusz zapukał do drzwi sąsiada, mieszkającego vis a vis jego drzwi. Zaproponował wypicie wódki w jego mieszkaniu. Sąsiad zgodził się, więc za kilka minut Niedziela wrócił ze swoim znajomym. Był to mężczyzna w wieku ok. 40 lat, ubrany w kurtkę z ciemnego materiału długości 3/4 i szalik w kratę, a także stalowej barwy kozaki zapinane na przylepiec. Mężczyzna ten miał włosy koloru blond oraz nosił krótką brodę. Przedstawił się sąsiadowi imieniem Władysław. Po chwili na kilka minut do swojego mieszkania poszedł Tadeusz Niedziela, a gdy wrócił, zawołał Władysława do siebie. Władysław zabrał ze sobą alkohol i wyszedł. Po kilku minutach do mieszkania sąsiada znów zapukał Tadeusz Niedziela, proponując, aby dokończyli spotkanie w jego mieszkaniu. Sąsiad zgodził się i wraz z dwuletnią córką udał się do domu Niedzieli.
W mieszkaniu pod numerem 12 był nadal nieznajomy Władysław. Trzej mężczyźni i dziecko usadowili się w pokoju Niedzieli, palili papierosy i komentowali program telewizyjny. Władysław który okazał się być rzekomym kuzynem gospodarza, opowiadał o jakimś zdarzeniu, którego świadkiem był na szczecińskim dworcu kolejowym. Jednak i ta „domówka” nie trwała długo, gdyż po wypiciu dwóch kolejek Niedziela wyprosił sąsiada z mieszkania. Sąsiad, przesłuchiwany później przez milicję nie potrafił (lub nie chciał) podać powodów takiego zachowania. Gdy wychodził, wypychany z mieszkania, drzwi zamknął za nim Władysław. Zeznał, że więcej nie wchodził już do mieszkania Niedzieli, a wieczorem odwiedziły go koleżanki jego żony aby sprawdzić, czy zabrał dziecko ze żłobka.
Sąsiad i jego córka byli ostatnimi osobami, które widziały Tadeusza Niedzielę żywego. Było to w sylwestrowe popołudnie, około godz. 14:30. Około 16 do drzwi Niedzieli dzwoniła inna sąsiadka, jednak nikt jej nie otworzył. Ponawiała próbę kontaktu w Nowy Rok oraz w weekend, jednak równie bezskutecznie. 2 stycznia nacisnęła nawet na klamkę, lecz drzwi były zamknięte.
Mimo energicznie prowadzonego śledztwa nie udało się ustalić, kto zamordował Tadeusza Niedzielę. Najbardziej prawdopodobnym jest to, że sprawcą jest ów enigmatyczny Władysław, przedstawiony przez Niedzielę jako kuzyn. W śledztwie pojawił się również wątek homoseksualny, gdyż denat zaliczał się właśnie do grona panów „kochających inaczej”. Nie był aktywnym gejem, interesowali go głównie młodzi chłopcy. Podobno pod wpływem alkoholu denat stawał się nachalny i agresywny. Być może to właśnie tutaj leży klucz do zagadki zabójstwa pięćdziesięcioletniego olsztynianina. Nie można wszak wykluczyć, że pod wpływem alkoholu zebrało mu się się „na amory”, jednak Władysław wcale nie miał na to ochoty..
Postanowieniem z dnia 29 czerwca 1988 r. prokurator Prokuratury Rejonowej w Olsztynie umorzył śledztwo w sprawie zabójstwa Tadeusza Niedzieli wobec niewykrycia sprawcy przestępstwa.
Za pomoc w przygotowaniu publikacji dziękuję przede wszystkim Prokuratorowi Rejonowemu Olsztyn – Południe w Olsztynie. Przygotowując niniejszy reportaż korzystałem ze wspomnianego zbioru „Sto nie wykrytych zbrodni” Anity Tyszkowskiej i Tadeusza Goska. Rysunek pozwoliłem sobie zaczerpnąć z pierwszego w Polsce blogu hipertekstowego „Blok.art.pl” autorstwa znakomitego polskiego prozaika Sławomira Shuty.
Sprawa sygn. akt 1Ds 8/88 dawnej Prokuratury Rejonowej w Olsztynie.
Hubert R. Kordos
„Bez przedawnienia„