Późną jesienią 2008 r. miała miejsce prapremiera filmowego dramatu Waldemara Krzystka, noszącego tytuł „Mała Moskwa”. Ukazano tam historię młodej Rosjanki, zakochanej w polskim oficerze, która popełnia (bardziej lub mniej dobrowolnie) samobójstwo, a po śmierci zostaje pochowana na legnickim cmentarzy przy ul. Wrocławskiej. „Mała Moskwa” to oczywiście Legnica, dolnośląskie miasto, które w latach peerelu było siedzibą jednego z największych garnizonów Armii Radzieckiej środkowowschodniej Europy. Być może ktoś z PT Czytelników jest zdziwiony tym kinowym wstępem na blogu zajmującym się raczej mniej romantyczną tematyką. Zapewniam jednak, że odniesienie do „Małej Moskwy” jest jak najbardziej na miejscu. W historii, którą dzisiaj przypomnę pojawia się zarówno Legnica, Rosjanka i miłość. Niestety, skończy się ona również na miejscowym cmentarzu przy ulicy Wrocławskiej.
Zbigniew Klinikowski urodził się w 1950 roku, przez wiele lat pracował jako taksówkarz. Porzucił jednak to zajęcie, decydując się na robienie interesów z Rosjanami. Jak już podniosłem wyżej, Legnica była wówczas pełna Rosjan, a handel towarami produkcji radzieckiej – z uwagi na sytuację rynkową w latach 80-tych ubiegłego wieku – był nader intratny. Klinikowski był w o tyle lepszej sytuacji, że z „Wielkim Bratem” był związany również rodzinnie. Drugą żoną przedsiębiorczego legniczanina była bowiem młodsza o 13 lat Ukrainka – Walentyna Sierdziuk.
Państwo Klinikowscy mieszkali w czteropiętrowym bloku przy ul. Plutona 12 na legnickim osiedlu Kopernik. Klinikowscy posiadali rozliczne znajomości, prowadzili szeroko zakrojone interesy. Zajmowali się głównie handlem biżuterią, obcymi walutami i wszystkim innym, na czym dało się zarobić. W tym celu często wyjeżdżali do Związku Radzieckiego. Kolejną wyprawę przewidywali w lipcu 1990 r.
17 lipca 1990 r. przypadał we wtorek. Tego dnia około 10 rano Klinikowski miał spotkanie „w interesach”. Było to w nieistniejącej już dziś kawiarni „Hutnicza”. Około 16 oboje Zbigniew i Walentyna byli widziani przed blokiem, w którym mieszkali. Godzinę później oboje odwiedzili znajomych, gdzie bawili aż do wpół do ósmej. Następnie Klinikowski odwiózł żonę do domu, a sam pojechał odwiedzić znajomego, zamieszkałego przy ul. Kazimierza Wielkiego. Nie zastał go w domu, jednak na ulicy spotkał innego znajomego, z którym umawiał się na sprzedaż samochodu – Fiata Mirafiori. Ten znajomy widzi w samochodzie Klinikowskiego nieznanego mu mężczyznę, którego personaliów Policji nie udało się ustalić.
Około 20.15 Klinikowski przyjeżdża pod dom swojego ojca Stanisława. Nieznany mężczyzna siedział w samochodzie, podczas gdy Klinikowski na kilka minut wszedł do mieszkania swego ojca. Kilka minut przed 20:30 wyszedł i wraz z nn mężczyzną odjechali w nieznanym kierunku. W tym samym czasie w domu Klinikowskich przy ul. Plutona pojawił się amator Fiata Mirafiori wraz z małżonką. W towarzystwie Walentyny spędzili około godziny, pożegnali się i wyszli.
Mijają dwa dni. W czwartek, 19 lipca 1990 r. prokurator wojskowy Armii Radzieckiej zawiadomił Komendę Wojewódzką Policji w Legnicy, iż patrolujący koszarowe osiedle w miejscowości Krzywa żołnierze zauważyli stojący na drodze, ok. 20 metrów od drogi A-4, samochód osobowy marki Fiat 131, nr rej. LGB 5253. Wewnątrz pojazdu, na podłodze, za przednimi oparciami, przykryte niebieskim materiałem, spoczywały zwłoki mężczyzny. Było to ok. 17:30.
Przybyły na miejsce zespół kryminalnych rozpoczął pod kierunkiem Prokuratury Wojewódzkiej w Legnicy oględziny i inne czynności śledcze. Na podstawie dokumentów, ujawnionych w samochodzie ustalono, że zwłoki (oraz samochód) należą do niespełna 40-letniego legniczanina, znanego nam już Zbigniewa Klinikowskiego. Denat miał zdjętą koszulę, wewnątrz auta ujawniono również ślady krwi oraz niedopałki papierosów. W samochodzie znaleziono też dokumenty na nazwisko innego mieszkańca województwa legnickiego.
Przeprowadzone później oględziny zewnętrzne i sekcja zwłok, przeprowadzone w Zakładzie Medycyny Sądowej Akademii Medycznej we Wrocławiu wykazały, że denat posiadał liczne podbiegnięcia krwawe powłok czaszki, twarzy i klatki piersiowej oraz kończyn. Przyczyną zgonu było uduszenie przez zadzierzgnięcie.
Oczywiście w pierwszym rzędzie sprawdzono ewentualny związek właściciela znalezionych w samochodzie dokumentów, jednak okazało się to błędnym tropem. Dokumenty skradziono w maju 1990 r., a właściciel zawiadomił o tym fakcie odpowiednie władze i uzyskał odpowiednie duplikaty.
20 lipca 1990 r. śledczy zapukali do drzwi mieszkania Klinikowskich przy ul. Plutona 12. Mieli niełatwe zadanie poinformowania Walentyny o zamordowaniu jej męża. Mimo pukania i dzwonienia, nikt nie otwierał. Rozpytano sąsiadów, jednak żaden nie widział poprzedniego dnia Klinikowskiej, nie informowała też o swoim wyjeździe.
W tej sytuacji zadecydowano o wezwaniu strażaków, którzy przez wysięgnik dostali się oknem do mieszkania. Po wejściu do lokalu okazało się, że pani Klinikowskiej nie trzeba zawiadamiać o śmierci męża. Na podłodze, częściowo w korytarzu, a częściowo w pokoju spoczywały bowiem zwłoki gospodyni. Głowa i część klatki piersiowej pozostawała uniesiona na pętli, zawiązanej na klamce. Nikt nie miał wątpliwości, że również w tym przypadku doszło do zabójstwa.
Przeprowadzone oględziny pozwoliły na ustalenie szeregu śladów krwi, materiałów biologicznych, niedopałków papierosów itp. Ekspertyza mechaniskopijna wykazała, że nie doszło do włamania, a drzwi otworzyła najprawdopodobniej sama Walentyna. Specjaliści z wrocławskiej Akademii Medycznej (dziś jest to Uniwersytet Medyczny im. Piastów Śląskich) ujawnili na ciele 27-latki liczne obrażenia o charakterze przyżyciowym. Przed śmiercią Klinikowska została dotkliwie pobita po całym ciele, a przyczyną zgonu było uduszenie. W okresie agonii lub bezpośrednio po śmierci została powieszona na sznurze, zaczepionym o klamkę w drzwiach do pokoju.
Legniccy policjanci rozpoczęli żmudne śledztwo. Przyjęto bowiem, że oba zabójstwa są ze sobą powiązane. Nie trzeba specjalnej biegłości w logice ani też bogatego doświadczenia życiowego, aby nie mieć wątpliwości, że konstatacja legnickich śledczych była zasadna. W toku postępowania przygotowawczego przesłuchano wielu świadków. Było to utrudnione, gdyż środowisko, w którym żyli zamordowani małżonkowie jest dość hermetyczne i z reguły niechętnie dzieli się swoimi spostrzeżeniami z prokuratorem.
Udało się jednak ustalić, że krytycznego wieczora – 17 lipca 1990 r. Klinikowski miał umówione spotkanie w celu zakupienia lub sprzedaży telewizora lub magnetowidu. Zeznania świadków co do charakteru, przedmiotu i miejsca transakcji są sprzeczne. Ustalono również, że nad ranem, 18 lipca 1990 r. sąsiedzi w bloku przy ul. Plutona słyszeli pochodzące z mieszkania małżonków hałasy oraz wołania o pomoc. W tym samym czasie z mieszkania Klinikowskich próbowano nawiązać połączenie z koleżanką Walentyny. Połączenie jednak przerwano. Niestety, nikt nie zareagował na te – delikatnie mówiąc niecodzienne – odgłosy.
Reasumując przyjęto, że z mieszkania ojca Klinikowski udał się wraz z nieustalonym mężczyzną w okolice Krzywej, gdzie został pobity, a następnie uduszony. Stamtąd sprawca (bądź sprawcy) udali się na ul. Plutona, gdzie jakimś pretekstem przekonali Walentynę do otworzenia drzwi. Najprawdopodobniej wiedziała, z kim Zbigniew miał zawrzeć pechową transakcję i chcieli w tej sposób zlikwidować niewygodnego świadka. W trakcie szamotaniny kobieta próbowała dodzwonić się do swojej znajomej, bezskutecznie wzywała też pomocy. Po uduszeniu dwudziestosiedmiolatki sprawcy nieudolnie pozorują samobójstwo i opuszczają mieszkanie. Do dziś są nieznani.
Nie udało się ustalić motywu zabójstwa. Prokurator nadzorujący śledztwo wątpił w rabunkowy asumpt zbrodni argumentując, że z mieszkania ofiar nie zginęła biżuteria denatki. Być może jednak sprawcy zadowolili się tym, co znaleźli przy Zbigniewie Klinikowskim (a nie udało się ustalić, czy i ile pieniędzy miał tego dnia przy sobie), uzupełniając łup o kilka tysięcy rubli, złoty sygnet i obrączkę, zegarek „Orient”, telewizor „Videoton” oraz radiobudzik, zabrane z mieszkania. Czy z kradzieży biżuterii ze zwłok w domu zrezygnowali, „uwiarygadniając” tezę o rzekomym samobójstwie Walentyny? Zdaniem niżej podpisanego, bardziej prawdopodobny wydaje się jednak motyw zemsty na Zbigniewie Klinikowskim, natomiast jego żona zginęła dlatego, że wiedziała zbyt wiele.
Po pięciu miesiącach intensywnych czynności, 20 grudnia 1990 r. w Prokuraturze Wojewódzkiej w Legnicy wydano postanowienie o umorzeniu śledztwa. Prokurator zastrzegł jednak, że nadal będą prowadzone czynności operacyjne, zmierzające do wykrycia sprawcy. W tym celu przygotowano inscenizację tych tragicznych wydarzeń, którą wyemitowano w maju 1991 r. w magazynie „997”. Emisja spotkała się ze sporym odzewem, jednak żadna z informacji nie przyczyniła się do ujęcia sprawcy. Nie pomogło ponowne wyemitowanie tego materiału w dniu 9 sierpnia 2001 r. Karalność zbrodni ustanie jednak dopiero w lipcu 2030 r.
Za pomoc w przygotowaniu tekstu składam podziękowanie Prokuraturze Okręgowej w Legnicy.
Sprawa II Ds 28/90 dawnej Prokuratury Wojewódzkiej w Legnicy.
Hubert R. Kordos
„Bez przedawnienia„