Pyry | fot. Pixabay

Kilkanaście dni temu uświadomiłem sobie, że na moich oczach zmarło określenie „kolorowy telewizor”. Dziś, gdy każde „radio z lufcikiem” prezentuje obraz w pełnej gamie barw, trudno wyobrazić sobie, aby przystojnego amanta z serialu podziwiać w odcieniach szarości. Kilkuletnie odbiorniki, wyposażone w kineskop i nienadające się do powieszenia na ścianie, nierzadko zalegają przy okolicznych altanach śmietnikowych. Ich miejsce bowiem (ku utrapieniu kotów) zajęły cienkie, wiszące monitory. Historia, którą dzisiaj chcę przypomnieć, jest nieco odległa w czasie. Nikt nie przypuszczałby, że tragedia rozpocznie się od kolorowego telewizora.

Jest środa, 2 kwietnia 1986 r. Do rąk poznaniaków trafia świeże wydanie „Głosu Wielkopolskiego„. W rubryce z ogłoszeniami widnieje inserat o sprzedaży kolorowego telewizora PAL-SECAM. Ostatni krzyk techniki jest do odbioru na jednym z poznańskich blokowisk – Osiedlu Kraju Rad. Właścicielką telewizora była dwudziestopięcioletnia poznanianka – Beata Kirylczuk.

Beata wraz ze swoim chłopakiem wynajmowali niewielkie mieszkanie. Narzeczony trudnił się handlem, często wyjeżdżał z Poznania, również za granicę, co nie było wówczas powszechne. Z eskapad przywoził rozmaite przedmioty powszechnego użytku, również telewizory. Druga połowa lat 80-tych ubiegłego stulecia nie była czasem, kiedy pożądane towary wypełniały sklepowe półki, więc tego rodzaju działalność była nader lukratywna. Ogłoszenie o sprzedaży odbiornika również cieszyło się zainteresowaniem. Ok. godziny 16 w mieszkaniu Beaty pojawiła się rodzina, która dokonała zakupu. Gdy uszczęśliwieni wynosili sprzęt na korytarz, winda niespodziewanie zatrzymała się na 8. piętrze, a z jej czeluści wyszedł nieznany mężczyzna z saszetką w ręce. Jego chwiejny krok zdradzał, że wcześniej spędzał czas na biesiadowaniu. Jego wygląd był o tyle charakterystyczny, że Michał Fajbusiewicz określił jego portret pamięciowy mianem rachitycznego. Przybysz wyraźnie zafrasował się, że telewizor został już sprzedany. Beata Kirylczuk miała jednak dobrą wiadomość – w mieszkaniu znajdował się drugi odbiornik na sprzedaż, którego właścicielem jest sąsiad z niższego piętra. Dwudziestopięciolatka zaproponowała mężczyźnie, aby pomógł znieść telewizor do samochodu, a potem wrócił obejrzeć model sąsiada. Gość skwapliwie przystał na tą propozycję, zostawiając Beacie swoją saszetkę. Rodzina wraz z telewizorem oraz rachitycznym dżentelmenem zniknęła w windzie. Kirylczuk wróciła do mieszkania, wstawiła na gaz garnek z tradycyjną wielkopolską potrawą –  ziemniakami, gdyż niebawem miał wrócić z pracy głodny narzeczony.

Mijają dwie godziny. Około godziny 18 sąsiad z 7. piętra próbuje dostać się do mieszkania Beaty. Dzwoni, puka, jednak nikt nie otwiera. Próbuje za godzinę, znów bezskutecznie. Ma jednak szczęście, gdyż z windy wysiada chłopak Beaty. Ponieważ ma klucz, zatrzymuje sąsiada i razem stają przed drzwiami. Okazuje się, że drzwi do lokalu nie były zamknięte. W mieszkaniu panuje cisza, brakuje też obu telewizorów. Przerażeni mężczyźni ujawniają w łazience zwłoki Beaty Kirylczuk. W na gazowej kuchence stoi garnek z niedogotowanymi ziemniakami.

Pogrzeb Beaty odbył się tydzień po jej śmierci, 9 kwietnia, na Cmentarzu Miłostowo w Poznaniu.

Za kilka lat przekonamy się, czy morderca młodej poznanianki odpowie za swoją zbrodnię.

Sprawa Prokuratury Rejonowej Poznań – Stare Miasto w Poznaniu, sygn. akt 1Ds 1088/86.

Hubert R. Kordos
Bez przedawnienia